Recenzja filmu

Wpół do śmierci (2002)
Don Michael Paul
Steven Seagal
Morris Chestnut

Szybki i wściekły

Steven Seagal od kilku lat usiłuje powrócić do popularności jaką cieszył się jeszcze 10 lat temu po sukcesie "Liberatora". Niestety, każdy jego następny film jest gorszy od poprzedniego, a marka
Steven Seagal od kilku lat usiłuje powrócić do popularności jaką cieszył się jeszcze 10 lat temu po sukcesie "Liberatora". Niestety, każdy jego następny film jest gorszy od poprzedniego, a marka aktora z każdym tytułem traci na wartości. Regułę tę potwierdza również wchodzący właśnie na kasetach i płytach DVD obraz "Wpół do śmierci". Steven Seagal wciela się w postać Saschy Petrosevitcha, tajnego agenta FBI, który chcąc zdobyć informacje na temat groźnego mafioso idzie wraz z jednym jego wspólników do więzienia. A nie jest to zwykłe więzienie. Nasi bohaterowie trafiają do "Nowego Alctaraz", osadzonej na wyspie i wyposażonej w najnowszą technologię placówki, z której nie ma ucieczki. W tym samym więzieniu na wyrok czeka również legendarny Lester, człowiek, który przed 17. laty ukradł złoto wartości 200 mln. dolarów i nigdy nie zdradził miejsca ukrycia łupu. Tuż przed egzekucją do budynku dostaje się grupa uzbrojonych po zęby ludzi pod wodzą złowrogiego Donny'ego (Morris Chestnut). Chcą wydobyć z Lestera informacje na temat ukrycia złota. Kiedy ten odmawia, Donny bierze zakładników. Wśród nich jest sędzia sądu najwyższego - June McPherson. W tej sytuacji pomóc może tylko jedna osoba. Kto? Oczywiście Sascha Petrosevitch. Nie wiem, jak powstawał scenariusz "Wpół do śmierci", ale jestem przekonany, że na jego napisanie nie poświęcono zbyt wiele czasu, film bowiem składa się z samych zapożyczeń z innych, wcześniejszych produkcji. "Twierdza", "Szklana pułapka", "Liberator", a nawet "Szybcy i wściekli" to tytuły, które od razu przychodzą nam do głowy podczas projekcji. Również warstwie realizacyjnej Don Michael Paul nie wykazał się oryginalnością. Film został nakręcony w modnej ostatnio niebieskiej kolorystyce i zilustrowany hip hopowymi utworami, a liczby zwolnionych sekwencji nie powstydziłby się sam mistrz John Woo. Nie zabrakło w nim oczywiście walk, które wzorem "Matrixa" toczone są przy użyciu czterech kończyn przez bohaterów odzianych w długie, czarne płaszcze oraz skórzane, obcisłe kostiumy. Za choreografię walk odpowiedzialny jest sprowadzony specjalnie z Hongkongu Xin Xin Xiong, aktor i kaskader, który pracował m.in. przy realizacji serii "Dawno temu w Chinach" i "Czarnej maski" z Jetem Li oraz "Ryzykantów" z Jean-Claudem Van Damme. Sekwencje walk są niezłe, choć nie zaskakują oryginalnością. Co ciekawe, znacznie ciekawiej wypadają one w wykonaniu aktorów drugoplanowych takich jak Nia Peeples, czy Morris Chestnut, niż Stevena Seagala - gwiazdy filmu. Ten ostatni snuje się od sceny do sceny z ponurą miną i sprawia wrażenie znudzonego całą sytuacją. Co gorsza, zupełnie nie przypomina mistrza wschodnich sztuk walk, którego pamiętamy z "Wygrać ze śmiercią", czy "Nico". Zabrzmi to może brutalnie, ale Seagal wygląda w tym filmie po prostu staro. Jest gruby, powolny, a co za tym idzie zupełnie nie pasuje do postaci, w którą kazano mu się wcielić. Można obejrzeć "Wpół do śmierci", ale tylko pod warunkiem, że uda nam się go wypożyczyć bo kupować nie warto.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones